niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział III

Siedzę w parku. Obok mnie stoi Krzysiek. Czuje jego obecność, czuję że jest obok. Oprócz niego widzę jeszcze dwie osoby. To oni. To ci sami ludzie co wtedy. Wszystko jest dokładnie tak samo. Chwytam Krzyśka za rękę, a przynajmniej próbuję. Moja ręka przelatuje przez niego. Nic nie czuję, nie mogę go chwycić, dotknąć. Zaczynam panikować. Chcę krzyczeć, ale głos uwięzł mi w gardle. Nie wiem co mam robić. Jestem zdruzgotana, chcę uciec jak najdalej, ale wiem, że tym razem Krzysiek za mną nie pobiegnie. Wiem, że to już było. On ich nie widzi. A jeśli on ich nie widzi, to może oni nie widzą nas? Mam straszną ochotę podejść, zobaczyć ich z bliska. Chce się upewnić czy to na pewno nie jest mój ojciec, i kim jest ta druga osoba. Patrzę w ich stronę. Rozmawiają, zupełnie jak wtedy. Tylko tym razem trwa to dłużej. Tym razem nie zniknęli. Podchodzę bliżej, ale nie jestem pewna jak daleko odważę się zajść. Im bliżej jestem, tym bardziej przekonuję się do swoich racji. Ten mężczyzna jest identyczny jak mój ojciec. Serce bije mi coraz mocniej, coraz szybciej. Czuję jakby miało mi zaraz podskoczyć do gardła. Oczy zaczynają łzawić. Tak dawno nie widziałam go żywego. Tak bardzo za nim tęskniłam. Teraz już płaczę jak bóbr. Zobaczyć go znowu żywego, to wielka ulga, ale także wielkie zaskoczenie, a wręcz zmieszanie. Jakim cudem? Przecież widziałam jak umierał, byłam tam. To niemożliwe żeby przeżył, nie wierzę w to! Przecież byłam na jego pogrzebie. Po za tym nie zostawiłby mnie samej. Nie zrobiłby mi tego. Wiedział, że jest moim autorytetem. Wiedział, że bardzo go kocham. Nie mógłby... nie wierze w to. Nie chce w to wierzyć...
Od paru minut stoję w tym samym miejscu, nie zrobiłam ani kroku więcej. Chciałabym podejść bliżej, powiedzieć coś. Chciałabym, żeby okazał się to być on. Tak bardzo za nim tęsknię.
Przenoszę wzrok na drugą osobę. Jest to kobieta o ciemnoniebieskich oczach, wręcz prawie granatowych. Jest niższa od mojego ojca, ale nie wiele. Ma piękne, długie, brązowe włosy. A o takiej figurze marzy każda kobieta. Można powiedzieć "kobieta idealna".

Nie, to nie możliwe. Ojciec nie zostawił nas dla nowej rodziny. Nie sfingował swojej śmierci, tylko po to, aby założyć nową rodzinę. Kochał mnie, mamę. Nie zrobiłby nam tego. Nie mógłby... Nie wierzę w to. 
W pewnym momencie ojciec odwraca się w moją stronę. Patrzy na mnie swoimi wielkimi, niebieskimi oczyma. Przygląda mi się. Mam ochotę odwrócić się i uciec. Cała się trzęsę. I nagle słyszę jego głos. To tego głosu wyczekiwałam od roku. To głos mojego ojca. 
-Suzanne? - w tym momencie serce podeszło mi do gardła, a po policzku spłynęła łza - Suzanne, to Ty? Słyszysz mnie? Widzisz mnie? - nie mogłam nic powiedzieć, zaczęłam płakać. Poczułam jego dotyk i rozkleiłam się jeszcze bardziej. Nie wierze w to. Przecież widziałam jak umiera. - Kochanie? Proszę, powiedz coś. 
-Ja mam coś powiedzieć? -nagle wzrosła we mnie złość - To nie ja udawałam przez rok że nie żyję, to nie ja powinnam się tłumaczyć! Jak mogłeś? Przecież doskonale wiedziałeś, jakie mam kontakty z matką. Doskonale wiedziałeś, jak bardzo Cie kochamy, i ona, i ja! Nie rozumiem, dlaczego? I kim do cholery jest ta kobieta?! Zostawiłeś nas by założyć nową rodzinę?! Jak mogłeś? W czym oni są lepsi od nas? - już prawie nie mogę mówić przez łzy - Dlaczego?
-Kochanie, nie udawałem. Ja nie żyję, ale nie czas teraz na wyjaśnienia. Nie mamy czasu. Dzieje się coś, o czym musimy porozmawiać. Bądź jutro o tej samej godzinie w parku, w tym samym miejscu. Tylko tym razem sama. Proszę, będę czekać.
- Ale jak to?! Tato, o co tu chodzi?
I nagle wszystko zniknęło. Wokół mnie jest tylko ciemność. Czuję się samotna. Jestem tylko ja i czerń. Dopiero teraz zauważam, że jestem w pustym pokoju. Ściany się przybliżają do mnie. Są coraz bliżej. Właśnie dochodzi do mnie, że chyba cierpię na klaustrofobię. Zaczynam krzyczeć, tak bardzo się boję. Stąd nie ma wyjścia, a ściany zostawiają mi coraz mniej przestrzeni. Krzyczę ile sił w gardle. Nagle ściany przyśpieszają. Chcę krzyczeń, ale nie zdążam.
Otwieram oczy i jestem w swoim łóżku, w swoim pokoju. To wszystko to tylko sen... To wszystko sen. Moja rozmowa z tatą to fikcja, wyimaginowana przez mój głupi umysł. Jak mogłam być tak naiwna? Jak mogłam choć przez chwilę pomyśleć, że to mogłaby być prawda? Że on mógłby wrócić, albo chociaż że mogłabym z nim rozmawiać? Muszę przestać żyć przeszłością. Muszę się z tym pogodzić. Raz na zawsze. I już wiem jak to zrobię.
Wybiegam z łóżka, biegnę do pokoju rodziców. Na szczęście mamy nie ma. Pewnie jest w gabinecie. Wyciągam część rzeczy ojca z szafy i pakuję do swojego plecaka. Niedługo zaczynam lekcje, ale nie mam zamiaru dziś na nie iść. Słyszę kroki mamy wchodzącej po schodach więc zamykam szybko szafę, biorę plecak i biegnę do łazienki, która łączy mój pokój z pokojem rodziców. Myję się, czeszę i przebieram, po czym idę do kuchni, aby zjeść śniadanie. Ciuchy taty, wyglądają w plecaku nawet jak książki, więc nie ma opcji, żeby mama się zorientowała. Gdy schodzę śniadanie jest już gotowe. Jestem miło zaskoczona. Cieszę się, że mama zaczyna wracać do siebie. Jest jedyną osobą, która mi została. Teraz, gdy nie ma ojca, potrzebuję jej jeszcze bardziej.
Siedzę nad zalewem z piwem "somersby" w ręce. Obok mnie leżą rzeczy ojca. Chcę się ich raz na zawsze pozbyć. Mam nadzieję, że w ten sposób zakończę żałobę po nim. Pogodzę się z jego odejściem i nie będą mnie nawiedzać takie sny. Wstaję, biorę jego koszulę do ręki. Przytulam się do niej, chcę po raz ostatni poczuć jego obecność. Zwijam w kłębek koszulę i wyrzucam daleko przed siebie. I robię tak po kolei z każdym jego ciuchem, a każdy kolejny jest mi coraz ciężej wyrzucić. Czuję, jakbym traciła go raz jeszcze, ale tak musi być. Muszę się od niego odciąć.
Jednak dalej coś mi nie daje spokoju. Nie mogę się pogodzić z tym, że jestem tak naiwna. Jego głos brzmiał tak realnie, jakby był prawdziwy. Sama nie wiem dlaczego, ale muszę tam pójść. Po prostu muszę. Chce się przekonać, że go tam nie będzie. Że nie umawiałam się z nim. To był tylko sen, co nie?
Sama nie wiem kiedy doszłam do parku. Zbliża się 16:30. Mniej więcej o tej godzinie zobaczyłam wczoraj mojego ojca. A przynajmniej mi się wydawało, że to on. Teraz tylko przejść przez park i będę na sto procent pewna, że to był tylko głupi sen. Tak bardzo się denerwuję, że zaczynam biec, aż w końcu dobiegam do tego miejsca i widzę... pustkę. Nikogo tam nie ma. Nie wiem czemu, czuję się rozczarowana. Czuję jakby resztki nadziei właśnie ze mnie uleciały. Jakby serce pękło mi na milion kawałków. Czego się spodziewałam? Że tu będzie? Nie mogę uwierzyć, że jestem taka głupia. Odwracam się na pięcie i odchodzę. Po paru metrach mimo wszystko odwracam się, żeby zobaczyć to miejsce ostatni raz i widzę jakiegoś mężczyznę siedzącego na ławce. Uśmiecha się do mnie. Nie mogę w to uwierzyć. Serce mi stanęło. Biegnę do niego i rzucam mu się na szyję. Tak bardzo za nim tęskniłam. Tak bardzo chciałam mieć go z powrotem, a teraz to wszystko się spełniło. Nie wierzę w moje szczęście.
-Cieszę się że przyszłaś. - mówi ojciec, po czym bierze mnie za rękę i mówi coś pod nosem. Nagle wszystko wokół zaczyna się kręcić. Nie wiem co się dzieje, ale jestem szczęśliwa, bo jestem z nim. 

2 komentarze:

  1. Hej świetne opowiadanie a tak w ogóle to nominowałam Cię do LBA http://byidealnie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń